Sport. Tu spotykam Boga

facebook twitter

12-08-2020

Są tacy, którzy sportu nie uprawiają w ogóle. Są tacy, którzy robią to okazjonalnie. Są też zapaleńcy, uzależnieni wręcz od adrenaliny. Niektórzy traktują sport jako radosne hobby, inni – jako zło konieczne. Dla mnie sport to nie tylko istotna część życia, ale także… idealne miejsce spotkania z Bogiem.

Nie jestem zawodowym sportowcem, nie mam doskonałej kondycji; niemiej jednak bardzo lubię sport: bieganie (głównie w terenie), jazdę na rowerze, wędrowanie, treningi w klubie fitness. Może to dziwne, ale wierzę, że każda z tych aktywności nie tylko pozwala zachować zdrowie fizyczne i poprawia samopoczucie, ale także może stanowić idealną płaszczyznę do rozwoju duchowego, a nawet do… spotkania Boga. W jaki sposób?

Przede wszystkim myślę, że sportu nie można traktować wyłącznie jako rozrywki, jako jałowego czasu, jako elementu przypisanego wyłącznie do sfery profanum. Jeśli bowiem wierzymy, jeśli dążymy do świętości, całe nasze życie i każdy jego element winniśmy przeżywać z Bogiem i w Bogu.  Jeśli więc powierzam Mu mój dzień, mój sen, mój posiłek, moją pracę, to dlaczego miałbym Go nie zaprosić do udziału w mojej aktywności fizycznej? Warto poprosić Boga, by pobłogosławił mój bieg, moją wyprawę do lasu, mój trening.

Jeżeli nasza aktywność trwa nieco dłużej i nie wymaga naszej pełnej koncentracji, warto wykorzystać ten czas na modlitwę. Dla mnie na przykład czas biegu lub jazdy na rowerze jest jedną z niewielu chwil w ciągu dnia, gdy mogę (dosłownie i w przenośni) uciec od wszechobecnego zgiełku, a także od trosk dnia codziennego. Jeszcze kilka lat temu nieodłącznym atrybutem mojego joggingu były słuchawki z muzyką; teraz jest nim… różaniec. Już nie słucham ulubionych kawałków w trakcie biegu, teraz przeznaczam ten czas na modlitwę. Odmawiam wtedy mój codzienny pacierz, czasem wzbogacam go o dodatkowe pozycje, a czasami po prostu trwam w ciszy, czekając na wartościowe natchnienia „z Góry”. Szczególnie podczas długich, kilkugodzinnych wybiegań, mam okazję do totalnego wyciszenia, wręcz medytacji. A dodatkowo… różaniec w dłoni może być fajnym świadectwem dla ludzi, których mijam po drodze. Czasami można przecież głosić Dobrą Nowinę, nic nie mówiąc ustami.

Wraz z uprawianiem aktywności fizycznej, często wybywamy poza miejsce zamieszkania. Wybierając się na wycieczkę, zwykle wybieramy las, łąkę, czy inne dzikie tereny. Będąc na wakacjach, mamy szansę zobaczyć góry, morze, jeziora, itp. Pamiętajmy, że kontakt z naturą w każdej postaci, jest cudowną okazją do pochwały Bożego stworzenia. Każdego dnia mijamy niewyobrażalne cuda! Trzeba je tylko umieć dostrzec. A jeśli już uda nam się spojrzeć dalej, głębiej, warto podziękować Bogu: za szum lasu, za wielobarwne kwiaty, za majestatyczne szczyty, urzekający wschód słońca, fascynujący świat zwierząt itd. Siedząc w domu na kanapie nie mamy szansy tego wszystkiego zobaczyć.

Sport może nam pomóc w dotarciu nie tylko do metaforycznej „świątyni” stworzenia, ale też dosłownie, do prawdziwej świątyni, lub innego miejsca kultu. Szukając trasy na weekendową wycieczkę rowerową lub biegową, warto obrać za cel jakieś sanktuarium lub choćby kapliczkę. A może odwiedzić cmentarz wojenny i pomodlić się za ofiary tam spoczywające? Na taką wyprawę można zaprosić znajomych i odbyć w ten sposób prywatną, sportową pielgrzymkę. Wspaniały i bardzo konkretny wymiar przenikania się światów sportu i religii.

Tak jak wspomniałem wcześniej, regularne uprawianie sportu to nie tylko lepsza kondycja fizyczna; to także lepsza kondycja duchowa. Przyznacie, że w drodze ku świętości, takie przymioty jak: regularność, systematyczność, odpowiedzialność mają duże znaczenie? A czy nie te same cechy są konieczne dla osiągnięcia wyznaczonych celów sportowych? Jeśli chcemy biegać szybciej, musimy regularnie wykonywać określone, rozpisane wcześniej treningi. Jeśli nie chcemy mieć zadyszki po kilku kilometrach jazdy rowerem, musimy korzystać z niego regularnie itd. Jeśli za jakikolwiek wysiłek zabieramy się jedynie od święta, nie liczmy, że będzie nam on przychodził z łatwością. Tak samo jest z naszą wiarą: osiągnięcie wyznaczonego celu wymaga określonych działań, regularnego wysiłku. Tego właśnie uczy sport: aby się rozwijać, należy wyjść ze swojej strefy komfortu. Innej drogi nie ma.

I na koniec mały „bonus”. Pan Jezus zaprasza nas do naśladowania Go poprzez przyjęcie swojego krzyża (Łk 9, 23). Jak rozumiem, słowa te oznaczają, że chcąc odpowiedzieć Bogu na Jego miłość, powinniśmy przyjmować wszelkie trudności i cierpienia, które przynosi nam los. Nie marudzić, nie uciekać przed nimi, ale pokornie ofiarować je Panu, najlepiej w jakiejś intencji. A gdyby tak, poszukać dodatkowej ofiary właśnie w dyskomfortowej dla nas aktywności sportowej? Oczywiście, że udział w biegu, czy treningu na siłowni, ogólnie sprawia nam radość (sami przecież podejmujemy decyzję o udziale w nich); niemniej jednak, w samym trakcie ich trwania, nie zawsze jest lekko. Wtedy właśnie można złożyć Bogu taką dodatkową ofiarę. Od najmniejszych sportowych wyrzeczeń, np. „nie chce mi się iść na ten trening, ale wyrzeknę się swojego lenistwa i pójdę”, po te większe, tj. np. ofiarowanie górskiego ultramaratonu na 100 kilometrów (i późniejszych zakwasów) w jakiejś konkretnej intencji, np. za duszę zmarłego lub jako ekspiację za grzechy. Nauczyłem się tej praktyki od mojego znajomego księdza maratończyka z grupy Trailowe Biegi Duchowe; z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że naprawdę dużo daje. A ponieważ wierzę, że u Boga żadna myśl, żadna pokuta, żadna intencja się nie marnują, szczerze ją Wam polecam.

Jeśli moja powyższa argumentacja dalej Was nie przekonuje, zachęcam do lektury św. Jana Pawła II, albo bł. bł. Pier Giorgio Frassatiego – oni także wierzyli, że aktywność fizyczna pomaga w drodze do Nieba. Warto jest uprawiać sport. Dla zdrowia, dla budowania charakteru, dla świętości. Do zobaczenia gdzieś na biegowych ścieżkach!

Podobne artykuły